piątek, 8 listopada 2024 | 08:46

Cicha zbrodnia. Co się działo w śremskim „klasztorku”?

Niepełnosprawne dzieci, chorzy psychicznie dorośli i niesamodzielne osoby w podeszłym wieku. W czasie wojny niemieccy lekarze uznali taki ludzi za „bezduszne istoty”, wiodące „życie niewarte życia”. W ramach cyklu „Książka z autografem” Muzeum Śremskie zaprosiło w piątek na spotkanie z Kaliną Błażejowską, autorką reportażu „Bezduszni. Zapomniana zagłada chorych”. „Bezduszni” to zapadająca w pamięć opowieść o tym, co wyparte, przemilczane, zapomniane. Na przykładzie trzech miejsc – dziecięcej kliniki psychiatrycznej w Lublińcu, szpitala psychiatrycznego w Gostyninie i domu opieki w Śremie, autorka wprowadza czytelników w szczegóły masowych egzekucji osób chorych i niedołężnych. Do morderstwa dochodziło w szczelnych przestrzeniach samochodów, na których znajdowało się logo niemieckiej sieci sklepów.

Ten dzbanuszek był wymalowany właśnie na pace tego tak zwanego samochodu specjalnego, do którego byli przeprowadzani chorzy. Często otumanieni dużymi dawkami morfiny z skopolaminą. Morfina to wiadomo środek odurzający, a skopolamina również, ale też ma takie działanie zwiotczające mięśnie. Więc ci półprzytomni chorzy byli przeprowadzani do samochodu z uśmiechniętym dzbanuszkiem i tam zamykani w hermetycznej naczepie, do której była podłączona butla z tlenkiem gazu przywiezionym z Berlina w odpowiednim stężeniu. I po prostu byli tam zabijani tym tlenkiem gazu. Trwało to około 20-30 minut. Potem wynoszono ich z tej ciężarówki. Jeżeli ktoś jeszcze dawał oznaki życia, to do niego strzelano. I zakopywano w nieoznakowanych grobach, które następnie przykrywano mchem, albo wręcz sadzono młode drzewka, żeby ukryć to miejsce zbrodni.

– mówiła autorka

W Śremie do egzekucji dość późno w stosunku do reszty Wielkopolski. Był to czerwiec 1941 roku. Był to czas, gdzie większość zakładów psychiatrycznych została zlikwidowana. W tajemnych morderstwach pacjentów brała udział 13 osobowa grupa Polskich więźniów. Byli też polscy lekarze.

Byli też lekarze Polacy, którzy, ja opisuję dwa takie przypadki, którzy w momencie wybuchu wojny stwierdzali, że choć są obywatelami polskimi, to jednak zawsze się czuli Niemcami. Zaczynali mówić po niemiecku i przykładali rękę, albo nawet brali bardzo aktywny udział w eksterminacji pacjentów, swoich własnych pacjentów.

W 43 i 44 roku Niemcy zacierali ślady swoich zbrodni, odnajdując zbiorowe mogiły i paląc znajdujące się w nich ciała. Są jednak groby, w który pacjenci i pensjonariusze spoczywają do dzisiaj.

Nie wszystkie te groby zostały zniszczone. Część się zachowała i te osoby tam spoczywają dalej. Były ekshumacje tuż po wojnie. Jeździł m.in. dyrektor Gostynina na te ekshumacje, żeby odnaleźć swoich pacjentów, ale ich nie rozpoznał. 

Autorka w trakcie prac nad książką odkrywa nieznane dokumenty, ustala wstrząsające szczegóły, znajduje naocznych świadków i bliskich zabitych – wszystko, by przywrócić pamięć o zagładzie, która została pominięta w powojennych rachunkach krzywd.